Młynkując

Moi najbliżsi wojażowali w długi weekend po Dolnym Śląsku. Zwiedzali m. in. kopalnię złota w Złotoryi, więc wrócili bogaci – we wrażenia oczywiście. Nie omieszkali też, wiedząc o zamiłowaniu gospodarza Łamiblogu do gier, poinformować go o pewnym odkryciu. Otóż w Świerzawie, małym, urokliwym miasteczku, leżącym niedaleko Złotoryi, znajduje się zachowany w bardzo dobrym stanie kościół romański. W 1977 roku w jego wnętrzu odsłonięto ukryte pod warstwą tynku rysunki i malowidła z XIII wieku. Nawę kościoła można odwiedzić wirtualnie i samemu dostrzec wspomniane odkrycie: po prawej stronie masywnej chrzcielnicy wyryta jest na ścianie… plansza do gry w młynek.

W książce Podróże w krainie gier Lech Pijanowski poświęcił tej grze, uchodzącej za jedną z najstarszych w dziejach ludzkości, odrębny rozdział. Podał przykłady wielu miejsc na świecie, w których zachowały się, zwykle wyryte w kamieniu, liczące sobie przynajmniej kilka wieków identyczne lub bardzo podobne rysunki. Powtórzył też za źródłowymi angielskimi publikacjami: „w młynka grywali więc Wikingowie, Rzymianie i starożytni Grecy, uprawiano tę grę chyłkiem w kościołach średniowiecza w czasie szczególnie długo trwających obrzędów”. Czyżby w Świerzawie, i nie tylko, grano na ścianach? Musiały to być partie błyskawiczne – zanim pionki pospadały. A serio: niemieccy badacze ustalili, że młynkowe rysunki miały od starożytności przede wszystkim znaczenie symboliczne, zazwyczaj religijne. Zaczęto na nich grywać prawdopodobnie dopiero w XII wieku, adaptując zasady z jakiejś gry warcabopodobnej, zaś pod koniec XX wieku powstała Światowa Organizacja Młynkowa i zaczęto organizować mistrzostwa Europy. Organizacja oraz mistrzostwa mają charakter, że tak powiem – kameralny. Dominują w nich gracze z krajów niemieckojęzycznych, ale w 2007 roku najlepszym młynkarzem Europy został Polak – Jakub Borlik. Tegoroczne mistrzostwa odbyły się pod dziwnie znajomą nazwą – Euro 2012 – pod koniec kwietnia koło Monachium. Zwyciężył Szwajcar Alain Flury.

Jak z tego wynika, gra nie jest prosta, choć kojarzy się z dzieciństwem. Ma dość zawiłą strategię głównie ze względu na podział partii na trzy etapy, w których obowiązują nieco odmienne reguły. Przypomnę krótko, na czym polega każdy kolejny etap:
1. gracze umieszczają na przemian po jednym pionku na punktach (24 miejsca styku linii), aż do wystawienia przez każdego dziewięciu.
2. gracze przesuwają po jednym pionku wzdłuż linii na sąsiedni wolny punkt.
3. ten, komu zostaną na planszy tylko 3 pionki, w każdym ruchu przenosi dowolny z nich na dowolny punkt. Kto zostanie tylko z dwoma pionkami – przegrywa.
Wygrać można także w drugim etapie, blokując pionki przeciwnika tak, aby nie mógł wykonać ruchu.
We wszystkich trzech etapach obowiązuje podstawowa zasada:
kto ustawi trzy swoje pionki na jednej linii, czyli utworzy tzw. „młynek”, ten natychmiast usuwa z planszy jeden dowolny pionek przeciwnika.

Przewrotność strategii polega m. in. na tym, że szóstego pionka przeciwnika właściwie nie warto zbijać, bo pozostając z trzema, będzie mógł je przenosić, a to daje na krótko znaczną przewagę. Zbicia – jednak nieuniknionego – trzeba więc dokonać po doprowadzeniu do takiej sytuacji, w której ta przewaga nie okaże się „druzgocąca”.

Zawiłością strategii młynek nie umywa się oczywiście do szachów, ale niemal dorównuje warcabom. Z komputerami, które już dawno „rozgryzły” strategię, na pewno się nie wygra, bo kto np. w sytuacji przedstawionej na poniższym rysunku, dysponując białymi, będzie wiedział, jak grać, aby zapewnić sobie zwycięstwo najdalej w 187 ruchu.

Młynkowe końcówki są prawie jak szachowe wielochodówki.

Zaczynają białe i wygrywają, czyli tworzą młynek, w czterech ruchach. W jaki sposób? Przypominam, że to trzeci etap, bo obie strony mają po trzy pionki, więc wolno je przenosić na dowolny punkt.

Komentarze z prawidłowymi rozwiązaniami uwalniane są wieczorem w przeddzień kolejnego wpisu. Wpisy pojawiają się co kilka dni.