Lecę w kulki

Dwa lata temu wspomniałem o grze planszowej Ball and Chain, wymyślonej we Włoszech, a wydanej przed 11 laty w Stanach Zjednoczonych, która błysnęła, przygasła i poszła w zapomnienie. Zwracała uwagę, bo była oparta na oryginalnym pomyśle, który jednak nie przekładał się na atrakcyjną rozgrywkę. Oględnie mówiąc, brakowało dynamiki.
Zapewne Gigamic, francuski wydawca gier, miał inne zdanie na ten temat, bo firma zdecydowała się wypuścić na rynek na początku bieżącego roku „remake” Ball and Chain z niewielkimi zmianami i pod nową nazwą – Eclipse. Raczej nie wróżę sukcesu temu wznowieniu, choć gra, jak zwykle u Gigamica, wydana jest bardzo starannie i stylowo.

 

Jedyną istotną różnicę między starą i nową wersją łatwo zauważyć na zdjęciach – plansza Eclipse jest krótsza, żeby gracze nie usnęli zanim zacznie się dziać coś ciekawego. Z nowego tytułu można się też domyślić zmiany fabułki: strażnik (duża kulka) przeobraził się w kometę, a spięci łańcuchami w pary więźniowie (małe kulki) są teraz satelitami. Każdy gracz ma dwie pary połączone krótkimi więzami oraz trzy, w których łańcuszki sa trochę dłuższe, więc te trzy dwojaczki mają nieco więcej luzu.

W każdym ruchu jedną swoją kulkę należy przemieścić do wolnego dołka: dużą do sąsiedniego, małą – na ile łańcuszek pozwala. Wolno krzyżować łańcuszki, a jeśli do tego dojdzie, wówczas ten, kogo więzy biegną dołem, nie może ruszać żadną z połączonych nimi kulek. Wygrywa, kto otoczy dużą kulkę przeciwnika tak, że wykonanie nią ruchu nie będzie możliwe – dołki wokół niej będą zajęte, ewentualnie dostęp do niektórych będzie przegradzał łańcuszek (dużą kulką nie wolno przeskoczyć przez wrogi łańcuszek, przez własny można). Wychodzi na to, że satelity powinny złowić kometę, aby nie walnęła w Ziemię.

Reguły gry są pomysłowe i całkiem urokliwe – bardziej niż sama rozgrywka, która wprawdzie wymaga główkowania i nie jest pozbawiona emocjonujących momentów, ale nie ma takiej magii przyciągania jak na przykład Blokus czy Quoridor. Od czegóż jednak wyobraźnia. Jeden z moich znajomych chętnie grywa w Eclipse, zmieniając na własny użytek „bajkę”: małe kulki są parami małżeńskimi powiązanymi słabszymi lub mocniejszymi więzami, a duża jest teściową, którą należy, jak kamienie w grze w go, pozbawić „oddechu”.

Dość jednak głupich żartów, pora na poważne zadanie, które skojarzyło mi się z parami małych i dużych kulek. To klasyka, ale czasem warto coś ciekawego przypomnieć. Łamigłówka liczy blisko 70 lat, wymyślił ją holenderski matematyk Frederik Schuh, wykładowca akademicki, autor podręczników, a także książek poświęconych rozrywkom matematycznym.

Z pięciu kulek utworzony jest rząd – „przeplatanka”:

Wykonując tylko cztery ruchy, kulki należy uporządkować, aby rządek wyglądał tak:

Każdy ruch powinien być równoczesnym przemieszczeniem pary sąsiednich, stykających się kulek – dużej i małej – tak, jakby były ze sobą sztywno połączone. I jeszcze jedno: w trakcie ruchu pary kulek nie wolno obracać, czyli przesunięcia muszą być równoległe.
Dla nowicjuszy, którzy mieli mało do czynienie z podobnymi przesuwankami, łamigłówka może być twardym orzechem.