Kalendarzyk

Kalendarze, z których codziennie należało zrywać jedną kartkę, kojarzą mi się z zamierzchłymi, czyli moimi czasami, a nawet z czasami mojej babci. W latach, których nawet ja nie pamiętam, na każdej kartce było coś do poczytania: facecje, złote myśli, anegdotki, historyczne notki rocznicowe, wierszyki, ciekawostki naukowe, a zwłaszcza porady praktyczne i przepisy kulinarne.

Przynajmniej przez jeden rok taki chudnący z dnia na dzień kalendarz pętał się po moim uczniowskim biurku, a działo się to w czasach, gdy w sklepach z artykułami gospodarstwa domowego można było bez kłopotu kupić inny symbol staroświecczyzny – lampę naftową. Dziś lampa jest tylko ozdobą w stylu retro, a kartkowe kalendarze? Sądziłem, że także odeszły do lamusa, bo nie zetknąłem się z nimi od wielu lat. Tymczasem pani w sklepie papierniczym uświadomiła mi, że czas stanął w miejscu. Kartki można nadal wydzierać z kalendarza, zwanego podobno rodzinnym, jeśli się go kupi w odpowiednim czasie choćby w kiosku z prasą.

Kalendarzy wymagających codziennej obsługi jest parę rodzajów. Dni można w nich na przykład skreślać albo ustawiać. Do tych ostatnich należy opatentowany w roku 1957 w Wielkiej Brytanii „dziennik” bliski łamigłówkom (patent dawno wygasł). Składa się z dwóch sześcianów, na ściankach których umieszczone są cyfry – jedna na każdej ściance. Kto ma to cacko, ten rozpoczyna poranek od ustawienia obu kostek tak, aby pokazywały liczbę oznaczająca bieżący dzień. Warto podkreślić: zawsze obu, czyli przy dacie jednocyfrowej na pierwszej kostce powinno być widoczne zero. Zatem pierwsza cyfra mieści się w zakresie od 0 do 3, druga – od 0 do 9. Wszystkich cyfr przydałoby się więc czternaście, a ścianek jest tylko tuzin. I tu pojawia się łamigłówka.

Jakie cyfry należy rozmieścić na ściankach białego, a jakie na ściankach żółtego sześcianu, aby obydwoma można było obsłużyć 31 dni?

Z obu kostek ustawiłem jutrzejszą datę (pod dzisiejszą opublikowałem ten wpis), czyli cyfry są już na dwóch i tylko na dwóch ściankach. Zostało pięć białych i pięć żółtych do „ocyfrowania”… Aha, jeszcze drobiazg: suma liczb na jednej z kostek jest „oczkiem”.