Jutro finał

Organizacja turnieju tenisowego, czyli ustalenie zasad dobierania w pary zawodników do pierwszej i kolejnych rund rozgrywek, to wprawdzie nie wyższa matematyka, ale też nie taka prosta sprawa. W turniejach wielkoszlemowych przyjęty jest system pucharowy z rozstawianiem 32 najlepszych w rankingu (dawniej bywało 16). Generalnie chodzi o to, aby dwaj gracze stawali w szranki tym później, im wyższy i bliższy sobie poziom reprezentują. W praktyce układ rozgrywek w dobiegającym finału turnieju Australian Open 2008 można uznać za efekt zmagań z poniższą łamigłówką.

Należy dobrać w pary do pierwszej rundy 128 zawodników, wśród których znajduje się 32 uprzywilejowanych (oznaczonych kolejnymi liczbami od 1 do 32, odpowiadającymi ich miejscu w rankingu), oraz ustalić zasadę „parowania” w kolejnych rundach, w taki sposób, aby przy założeniu, że lepszy w rankingu będzie zawsze zwyciężał, grali:
– w trzeciej rundzie 32 uprzywilejowani,
– w czwartej rundzie oznaczeni liczbami od 1 do 16,
– w ćwierćfinale ósemka najlepszych (1 – 8),
– w półfinale czołowa czwórka (1 – 4),
– w finale pierwsza dwójka rankingu, czyli Federer i Nadal
.

Choć to nie wielka filozofia, jednak obawiam się, że większość z Państwa miałaby mały zgryz z tym zadaniem, czyli z zaprojektowaniem poniższej tabelki, zastosowanej w turnieju Australian Open.

Tab_1.jpg

W górnym rzędzie znajdują się pary skompletowane do pierwszej rundy; iksy oznaczają graczy nierozstawionych. W kolejnych rundach spotykają się zwycięzcy z sąsiednich par, zaczynając oczywiście dobieranie zawsze od lewego lub prawego brzegu.
Jak widać z rozpisania kolejnych rund, podane w zadaniu warunki są spełnione, czyli drabinka (klasyczna turniejowa wersja tabelki, która powstanie po jej obróceniu w lewo o 90 stopni) działa.

Byłoby rzecz jasna cokolwiek nudnawo, gdyby wszystko przebiegało „sprawiedliwie”, czyli zgodnie z rankingiem. Na szczęście nigdy nie brakuje jeśli nie sensacji, to przynajmniej niespodzianek: rozstawieni przegrywają w pierwszej rundzie (w tym roku pięciu), a zdarza się, że nierozstawieni przebijają się nawet do finału (ostatnio Kuerten w 1997 roku we French Open, a teraz Tsonga).

Fanom tenisa, którzy podobnie jak ja będą śledzić przebieg finału Djokovic – Tsonga, życzę wielu emocji (postawiłem na Francuza), a wszystkim proponuję zadanie domowe – jeszcze jedną powtórkę z propedeutyki teorii prawdopodobieństwa.

Raz w roku w Szanghaju organizowany jest puchar mistrzów (Tennis Masters Cup), w którym startuje tylko pierwsza ósemka rankingu. Załóżmy, że w tym turnieju byłby stosowany system pucharowy, a o zestawieniu par w pierwszej rundzie rozstrzygałby los, czyli gracze wyciągali by numery określające ich miejsca w drabince (w rzeczywistości prowadzone są rozgrywki grupowe, podobnie jak w Mundialu). Załóżmy też, że wyżej notowany zawsze będzie wygrywał. Oczywistym jest, że wówczas w turnieju zwycięży pierwszy w rankingu. A jakie jest prawdopodobieństwo, że w takiej sytuacji drugi w rankingu dotrze do finału?

Przypominam, że odpowiedzi, aby nie stały się podpowiedziami, uwalniam po dniach paru.