Dziś finał

Na brak emocji i niespodzianek w tegorocznym turnieju na kortach Rolanda Garrosa nie można narzekać. Wiążą się one także z naszymi siostrami i resztą polskiej ekipy, choć nie w takim stopniu, jak to bywało przed rokiem, choćby w Australian Open. W sumie jest wystarczająco ciekawie, by amator białego sportu tkwił po parę godzin dziennie w kanale Eurosport. Tkwię zatem i kibicuję czasem faworytom, a częściej sprawcom i sprawczyniom niespodzianek, bo trudno emocjonować się meczem, nie będąc za kimś, zwłaszcza gdy ten ktoś ma coś w sobie. Inna sprawa, że chyba w każdym tenisiście i tenisistce można to „coś” wcześniej lub później dostrzec, bo na korcie jest sobą, a kamerzyści polują na ciekawe zbliżenia – zachowania, gesty, mimikę. Zwykle zresztą gracz pozostaje sobą także gdy przestaje grać i bierze udział w jakimś „spektaklu” (vide Federer, któremu czasem podczas wręczania nagród wzruszenie odbiera głos, więc tylko stoi i płacze przed mikrofonem, wprawiając wszystkich w zakłopotanie).

Najpierw trzymałem kciuki za Fabrice’a Santoro, żeby zawędrował jak najdalej, bo oglądanie gry francuskiego magika to czysta przyjemność. Należy do najbardziej „łamigłówkowych” zawodników – nie dysponuje mocnym uderzeniem, ale rozbraja rywali zmyślnymi zagraniami, kombinowaniem i sprytem. Poza tym widzowie uwielbiają tego staruszka (37) ze względu na bardzo sympatyczną aparycję. Obserwowałem go na żywo na turnieju w Poznaniu przed 13 laty, gdy nie był jeszcze zbyt znany. Nasza publiczność także obdarzyła go wówczas miłością od pierwszego wejrzenia, a pewien pan do tego stopnia, że w meczu półfinałowym zaczął się wykłócać z sędziami o auty na korzyść Francuza. Santoro przegrał, ale nie zapomniał o swoim obrońcy, cichaczem posyłając pod koniec meczu dwie piłki w jego kierunku – na pamiątkę.

Potem kibicowałem Dominice Cibulkovej – tenisistce kieszonkowej. Jak tu nie być za zawodniczką, która ma 160 cm wzrostu i pokonuje takiego goliata jak Szarapowa (188), aczkolwiek goliat miał dłuższą przerwę i dopiero dochodzi do formy. Mecz półfinałowy z innym wielkoludem, czyli Safiną, był mimo wyniku (6:3, 6:3) wyrównany i zacięty. Gdyby Słowaczka miała trochę więcej szczęścia i popełniała mniej prostych błędów, mogło dojść do kolejnej – po wyeliminowaniu Nadala, Djokovica, Murraya i sióstr Williams – sensacji.

Dziś będę trzymał kciuki za obu finalistów, Federera i Söderlinga, czyli za ciekawe widowisko na wysokim poziomie, choć odrobinę mocniej za Szweda, który jest w tym roku pogromcą Nadala i absolutnym objawieniem. W trakcie jego dramatycznego meczu półfinałowego z Gonzalezem spożycie środków uspokajających w Szwecji wzrosło o 23 procent. Dziś wzrośnie zapewne jeszcze bardziej. Federer jest wprawdzie faworytem i dotąd zawsze (9-krotnie) ze Szwedem wygrywał, ale był to jednak inny Söderling.

A przed meczem lub po proponuję odbyć spacerek wyborczy oraz pogłówkować nad poniższym zadaniem.

Pięciu znajomych postanowiło rozegrać 5-meczowy turniej deblowy. W każdym meczu inny z nich sędziował, a czterej pozostali tworzyli dwie grające pary. Różne sumy lat czwórek grających w poszczególnych spotkaniach były następujące: 122, 124, 130, 136. Turniej wygrał najmłodszy (zawsze był w zwycięskiej parze) – ile miał lat?