Pięć epidemii

Redakcja pewnego pisma przygotowuje numer specjalny dla dotkniętych kryzysem pod roboczym tytułem Jak zarobić na tym i owym, czyli coś pośredniego między poradnikami Jak przeżyć za śmieszną kwotę, a Jak zostać milionerem. Zaproponowano mi, w kontekście niedawnego sudokowego szału, abym napisał, jak się wzbogacić na łamigłówkach. Uśmiałem się w duchu, choć propozycja została w założeniu potraktowana z lekkim przymrużeniem oka.

To prawda, że na sudokomanii ten i ów zbił kasę, skoro ludzkość wydała ćwierć miliarda dolarów na wpisywanie cyfr w kratki. Wiem o paru osobach ze świata ustawionych dzięki sudoku po kres swoich dni, zwłaszcza że są w średnim wieku (czy jest znaczek na czarny humor?). Nowozelandczyk Wayne Gould, główny sprawca epidemii, przyznał się w jednym z wywiadów do zysku znacznie przekraczającego milion dolarów. Jak znam tego dobrodusznego pana, był szczery, choć to prawnik.

Nic dziwnego, że na fali popularności sudoku próbowano lansować podobne pomysły i nie dziwi, że kolejne coraz szybciej chowały się w swoich niszach. Nie dziwi, bo łamanie głowy jest w gruncie rzeczy zajęciem dla hobbistów, choć niektórzy próbują zarabiać na układaniu zadań lub projektowaniu łamigłówek-zabawek. Tylko raz na kilkadziesiąt lat udaje się omamić tłumy – dotąd zdarzyło się to pięciokrotnie. Przypominam sprawców epidemii: tangram – ok. 1820, piętnastka – 1890, krzyżówka – 1925, kostka Rubika – 1980, sudoku – 2005. Po wszystkich pozostały ślady – krzyżówkowe odczuwamy najbardziej dotkliwie.
Jakie są przyczyny tych epidemii? Dwie wiążą się bezpośrednio ze sprawcami, są to: w miarę nowa technologia umożliwiająca produkcję, powielanie lub układanie na masową skalę oraz aspekt czysto zabawowy. Trzecia, dotycząca zwłaszcza dwóch ostatnich przypadków, to po prostu fart – trzeba zastukać z dobrym pomysłem w odpowiednim czasie do właściwych drzwi. A co słychać u tych, którzy zastukali jak należy?

63-latek Wayne Gould odpoczywa podróżując z żoną po świecie. Oboje ze względu na sentymenty najchętniej goszczą we Włoszech. Mało kto wie, że gdyby nie madam Gould, sudokowego szału by nie było. Książeczka z sudoku, którą Wayne Gould kupił w Tokio w 1997 roku, była oryginalnym  prezentem wręczonym żonie podczas spotkania w Neapolu. Gdyby pani Gould nie zaczęła wówczas namiętnie wpisywać cyfr w kratki zamiast podziwiać uroki Italii, jej małżonek prawdopodobnie nie zwróciłby na łamigłówkę uwagi i nie postanowił napisać programu układającego zadania dla… żony.
Natomiast o rok starszy Ernö Rubik nie próżnuje. Właśnie rozpoczął promocję swojego nowego dziecka, chwaląc się nim na targach zabawek w Norymberdze – przestrzennej łamigłówki-ukladanki Rubik’s 360.

Wczoraj na stronie Time’a pojawił się wideo-wywiad z Rubikiem (wielka rzadkość, jak na węgierskiego milczka i odludka), w którym prezentuje swoje dziełko. Czy będzie szósta epidemia? Wątpię, ale samo nazwisko wystarcza, by interes się kręcił.

A na deser proponuję moje dziełko – też układankowe i też bez szans na epidemię, ale płaskie i proste.

Prostokąt ułożony jest z siedmiu kawałków. Jeden z nich można wyrzucić do kosza, a z pozostałych ułożyć kwadrat.

Który kawałek znajdzie się w koszu?

Nie muszę chyba dodawać, że aby rozwiązać zadanie nie trzeba wycinać wszystkich części i próbować ułożyć kwadrat z sześciu z nich.