O Rubiku

Ćwierć wieku temu przyjechał do Polski Ernö Rubik. Jego słynna magiczna kostka sprzedawała się wówczas na świecie jak świeże bułeczki. Okres największego boomu powoli przemijał, a do niedawna ubogi architekt, wykładowca Akademii Sztuki i Projektowania w Budapeszcie, szybko wspinał się na szczyt listy najbogatszych Węgrów.

rys 1_6.jpg
Popularność kostki zaowocowała lawiną podobnych zabawek. Muzeum Techniki w Warszawie ogłosiło konkurs pod hasłem „szukamy polskiego Rubika”, na który wpłynęło około setki rodzimych projektów łamigłówek zainspirowanych węgierskim wynalazkiem, często zaskakujących precyzją i poziomem technicznym wykonania. Zostałem zaproszony do kilkuosobowego jury konkursowego, którego honorowe przewodnictwo zgodził się objąć nasz sławny bratanek. Miałem wówczas przyjemność poznać przynajmniej dwie wspaniałe osoby: dyrektora Muzeum, inżyniera Jerzego Jasiuka, który do dziś piastuje tę funkcję oraz jednego z jurorów, profesora Mariana Danysza, wybitnego fizyka, który prywatnie był wielkim miłośnikiem, kolekcjonerem i znawcą łamigłówek manipulacyjnych. Oczywiście mistrza Rubika także poznałem, choć to niezbyt precyzyjne określenie, gdy ma się do czynienia z introwertykiem. Dyrektor Jasiuk dwoił się i troił, aby gościa rozruszać. Bezskutecznie. Rubik nie pytany prawie nic nie mówił, a odpowiadał bardzo lakonicznie. Wybrał najlepszą jego zdaniem łamigłówkę spośród dziesięciu wstępnie wyselekcjonowanych przez jury, zaś wybór uzasadnił jednym krótkim zdaniem. Potem otworzył wystawę pokonkursową, „przecinając” wstęgę przy pomocy magicznego sześcianu (po jego ułożeniu wstęga rozpadała się na dwie części). Sprawiał wrażenie osoby, która za pięć minut ma jakieś ważne spotkanie, więc chce szybko spełnić obowiązek i pożegnać się. Być może zresztą tak było, skoro w udzielonym przed rokiem wywiadzie Rubik wspominał:

Przez trzy lata żyłem jak w transie. Podróżowałem po świecie, nie oglądając nic poza hotelowymi wnętrzami, lotniskami oraz miejscami biznesowych spotkań i imprez promocyjnych. Walczyłem także o swoje prawa autorskie. Z jednej strony to ekscytowało, ale równocześnie było bardzo trudne i niezwykle wyczerpujące.

Węgierski wynalazca od lat z uporem strzeże swojej prywatności i unika jak ognia wystąpień publicznych. W ciągu 25 lat udzielił zaledwie trzech dłuższych wywiadów. Nie bywa w wielkim świecie, a zdobycie jego autografu graniczy z cudem. To, że w 1999 roku zgodził się uroczyście otworzyć 8 Mistrzostwa Świata w Rozwiązywaniu Łamigłówek w Budapeszcie, należy uznać za spory sukces organizatorów. 62-letni pan ceni sobie przede wszystkim święty spokój i większość czasu spędza w swoich ulubionych miejscach poza Węgrami albo w okazałym budapeszteńskim domu z rodziną (żona i czworo dzieci) ewentualnie w pracowni, projektując, głównie dla przyjemności, obiekty architektoniczne, przedmioty użytkowe, a przede wszystkim nadal gry i łamigłówki. Ostatnio opracował wariant sudoku w postaci układanki.

rys 2_8.jpg
Od początku jego interesy reprezentuje mała londyńska firma Seven Towns, projektująca gry i zabawki. Jej były szef, Tom Kremer, jest osobą, której Rubik w gruncie rzeczy zawdzięcza pieniądze i sławę – to on jako pierwszy uwierzył w kostkę i namówił na zakup miliona sztuk i zainwestowanie paru milionów dolarów w promocję dużą amerykańską firmę zabawkarską Ideal Toy. Ówczesny prezes tej firmy, Lionel Weintraub, przyczynił się więc w nie mniejszym stopniu do sukcesu sześcianu, podejmując ryzyko, którego wszyscy inni się obawiali. W efekcie konto wynalazcy wciąż zasilają niemałe tantiemy, choć nie takie, jak przed laty. Magiczna kostka zaliczana jest do przebojów „wiecznie zielonych”, a ostatnio przeżywa drugą młodość. Dotąd na świecie sprzedano blisko 300 milionów sztuk. Coraz popularniejszy staje się speedcubing, czyli układanie kostki na czas – w wielu krajach organizowane są zawody, odbywają się nawet Mistrzostwa Europy i Świata, na których liczą się także nasi speedcuberzy

http://www.speedcubing.com.pl/

Nawet jednego procenta popularności bűvös kocki nie osiągnęła żadna inna zabawka Rubika, a było ich ponad pół setki. Tylko bardzo nieliczne można bez większego kłopotu wykonać samemu. Należy do nich poniższy „Poplątaniec” (a właściwie jego połowa, bo w oryginale są to dwustronne płytki).

rys_3.JPG
Wystarczy wydrukować i wyciąć dziewięć kwadratowych części, a następnie spróbować ułożyć z nich jeden duży kwadrat 3×3 tak, by na bokach części graniczących ze sobą stykały się końce kawałków wstążki takiego samego koloru. Inaczej mówiąc: każdy jej dłuższy odcinek, utworzony w rozwiązaniu, powinien być jednokolorowy. Rozwiązanie jest jedno. Miłego kombinowania.